Galeria Tarasina czy im. Tarasina? — rozmowa z Joanną Dudek, dyrektorką Galerii im. Jana Tarasina w Kaliszu

M.W.: Pani Joanno, gdzie w Kaliszu można zobaczyć sztukę współczesną?

J.D.: Kalisz jest świetnie położony – w trójkącie pomiędzy Wrocławiem, Poznaniem i Łodzią. Działa w nim 7 instytucji kultury o zróżnicowanych profilach, które funkcjonują w obiegu ogólnopolskim jak i lokalnym. Galeria Sztuki im. Jana Tarasina, dawne BWA [Biuro Wystaw Artystycznych] jest miejscem gdzie z pewnością można będzie zobaczyć sztukę współczesną w znaczeniu – sztuki wizualne. Nieopodal w Centrum Kultury i Sztuki można obejrzeć ciekawe wystawy fotografii towarzyszące Międzynarodowemu Festiwalowi Pianistów Jazzowych czy odbywającemu się corocznie festiwalowi działań ulicznych i teatralnych „La Strada”. W Muzeum Okręgowym Ziemi Kaliskiej zobaczymy wątki regionalne związane z wykopaliskami archeologicznymi grodu „Calisia” położonego na Szlaku Bursztynowym ale i czasowe wystawy artystów współczesnych. W Wieży Ciśnień i w Akceleratorze Kultury prezentowane są wystawy skierowane do bardzo szerokiej publiczności, towarzyszą im działania muzyczne i teatralne. Kalisz ma w swoim potencjale twórczym także Wydział Pedagogiczno-Artystyczny, filię Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu gdzie kształcą się studenci na kierunkach artystycznych, ale tam też w uniwersyteckim kompleksie, znajduje się: Galeria Uniwersytecka i sala Filharmonii Kaliskiej. Nie sposób pominąć Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego z Festiwalem Sztuki Aktorskiej – KST [Kaliskimi Spotkaniami Teatralnymi], w czasie którego kaliszanie mają kontakt ze współczesną sztuką teatralną w ramach spektakli gościnnie granych przez teatry z niemal całej Polski.

Galeria Tarasina wyróżnia się programem zorientowanym na sztuki wizualne – na jej najnowsze trendy i tendencje. Staramy się w czujny sposób oferować i artystom, i naszej publiczności wydarzenia w skali ogólnopolskiej. Współpracujemy z większością wspomnianych instytucji realizując wystawy, performensy i koncerty performatywne, ale podejmujemy także pozainstytucjonalne interwencje w tkance miasta. Dbamy o środowisko lokalne, prowadzimy projekty skierowane do artystów związanych z miastem i prezentujemy ich dokonania w ramach wystaw i stypendiów.

W 1975 roku Kalisz został stolicą województwa i z tym związane było otwarcie w 1977 roku Biura Wystaw Artystycznych. Biura, które powstało bez siedziby…

Tak. Ambicją lokalnego środowiska artystycznego, które spotykało się w modnych kawiarniach Kalisza było powołanie Związku Polskich Artystów Plastyków i galerii, która by mu służyła. Rzeczywistość lat 70-tych i 80-tych nie była jednak życzliwa dla tych i innych inicjatyw. Galeria rozpoczęła formalnie działalność 1 listopada 1977 roku, ale wystawy realizowała wspólnie z muzeum, w domach kultury, PGR-ach oraz we współpracy z Powiatową Galerii Sztuki Współczesnej w Ostrowie Wielkopolskim.

I do 1986 roku nie miała swojej stałej siedziby.

Tak. 23 stycznia 1986 roku otwarto BWA pod nazwą Galeria Sztuki Współczesnej w Kaliszu na placu św. Józefa pod numerem 2. Przez sześć lat odbywały się tam wystawy między innymi malarstwa, fotografii i plakatu aż do roku 1992, kiedy to przeniesiono instytucję pod numer 5, do okazałego budynku – Starostwa Powiatowego. To miejsce należące do dużego kompleksu pojezuickiego ma niezwykłą historię i sąsiedztwo. Tuż obok, w wieży kościoła zbudowanego na wzór rzymskiego Il Gesù, powstało w XVII wieku pierwsze w Polsce obserwatorium astronomiczne.

Patrzyłem na Google Maps pod adresem Galerii Tarasina i zastanawiałem się jaką część tego budynku Państwo zajmujecie.

Myślę, że niestety niewielką. To ogromny kompleks, złożony z czterech skrzydeł, których od frontu nie widać, podobnie jak naszego pięknego patio.

Ile jest sal wystawowych w Galerii Tarasina i jak w ogóle wygląda przestrzeń instytucji?

Mamy dwie sale wystawiennicze. Główna cześć ekspozycyjna ma ok. 80 m. kw. Prowadzi do niej mniejsza sala zwana Galerią Pulsar o powierzchni 26 m kw. Staramy się tak układać program wystaw, aby między nimi odbywał się dialog poruszanych problemów i zagadnień. Czasami jednak artyści anektują przestrzeń obu sal, jeśli projekt tego wymaga.

Uniemożliwiając dialog [śmiech].

Tak [śmiech], odrobinę. Sama przestrzeń i jej podział wymaga wtedy namysłu.

Z głównej sali, przez otwarte biuro wychodzimy na przepiękne patio, naszą „Zieloną Strefę”. To 300 m kw. wspaniałego wewnętrznego podwórka, zamkniętego z czterech stron. Podwórka, które mamy w zasadzie tylko dla siebie i gości naszej instytucji. Myśmy je tak powolutku, krok po kroku, troszeczkę przejęli od Starostwa Powiatowego w Kaliszu dostosowując do naszych wydarzeń i działań edukacyjnych.

Cicha ekspansja sztuki współczesnej [śmiech].

Tak, zdecydowanie, za cichym przyzwoleniem. Ale na tym się nie skończy. Mamy już obiecaną drugą siedzibę, w tym samym kompleksie, w tym samym budynku tylko w innym skrzydle. Miasto pozyskało od Urzędu Marszałkowskiego w Poznaniu nowe przestrzenie wystawiennicze po Centrum Rysunku i Grafiki im. Tadeusza Kulisiewicza – około 320 m. kw. Aktualnie planowany jest tam generalny remont, a my już przygotowujemy naszą działalność, którą rozpoczniemy w 2025 roku. Także: w Kaliszu będzie się działo!

A obok galerii są tereny zielone.

Tak. W Kaliszu w centrum miasta znajduje się ogromny park miejski, jeden z pierwszych w Polsce, utworzony pod koniec XVIII wieku z woli i na potrzeby mieszkańców, a nie dzięki zamysłom arystokratycznych fundatorów. Kaliszanie bardzo go lubią. Na terenie parku znajduje się kilka ciekawych rzeźb. W 2023 roku Galeria obchodziła 45-lecie istnienia i z tej okazji zaproponowaliśmy mieszkańcom kolejne dzieło sztuki – „Gaję”, rzeźbę Pawła Althamera i Artura Żmijewskiego. Nie obyło się bez dużego poruszenia w mieście.

Czy Biura Wystaw Artystycznych jako instytucje tworzyły swoje kolekcje?

BWA co do zasady tworzyły swoje kolekcje. Niestety 1989 rok i przekształcenia związane z finansowaniem kultury dla Kalisza i dla BWA nie były korzystne. Podjęto decyzję na poziomie województwa, o tym że galeria zostanie zlikwidowana, a jej zbiory zostaną przekazane do Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej. Ostatecznie galerii nie zlikwidowano, natomiast zbiory przekazano i do dzisiaj ta sprawa nie została uregulowana. W kolekcji galerii znajduje się natomiast sporo prac poplenerowych, artystów, którzy wielokrotnie w latach 90-tych, brali w nich udział. Część tych obrazów jest prezentowana w instytucjach pożytku publicznego, w domach pomocy społecznej, w miejskim ratuszu – wypożyczamy je zainteresowanym podmiotom. Jest to jedno z najrozsądniejszych rozwiązań, kiedy nie posiada się profesjonalnych magazynów. Ubolewam nad tym i na pewno to zmienię przy okazji pozyskania drugiej siedziby. Przyznam się też otwarcie, że ja nie potrafiłabym nie budować kolekcji. Dla mnie to jest bardzo istotne, bo kolekcja to widoczny materialny ślad zmian, znak czasów. Wprawdzie nie mam na to zbyt wielu środków, ale przez ostatnie 7 lat udało mi się zgromadzić kilkadziesiąt prac. Są wśród nich prace wideo pozyskane w wyniku konkursów, które prowadzimy oraz wiele innych. Prace nagrodzone w ramach „A-Kumulacji, Kaliskiego Biennale Sztuki” ale także drugiego „Międzynarodowego Konkursu na Eksperyment w Sztukach Wizualnych „Próba” – trafiają do galeryjnej kolekcji. Ważne, w przypadku drugiego konkursu nawiązującego do teorii sztuki i refleksji, którą zaproponował Tarasin, że myśl artysty żyje i jest popularyzowana także poza granicami Polski. W kolekcji znajdują się także obiekty pozyskiwane przy okazji działań performatywnych, w wyniku darowizn lub drobnych zakupów. Staram się te działania rozwijać. Myślę, że dwie ciekawe wystawy można by przygotować już z tego materiału.

Czy to, że Pani jest artystką wpływa jakoś na kierowanie przez Panią instytucją?

J.D. [pauza]

Nie zadawać tego pytania?

Nie… Bardzo dobre pytanie, pierwszy raz ktoś mnie o to pyta. Sztuki wizualne mnie interesują, od samego początku, gdzieś od szóstego roku życia.

Ja mam to samo [śmiech].

[śmiech] No więc nie mogło to pójść inaczej. Wydaje mi się, że istotne są dwie kwestie. Po pierwsze to jest ta wewnętrzna ciekawość, która mnie w naturalny sposób cały czas napędza. To działa jak bateria albo perpetuum mobile – odgadywanie co artyści chcą nam dzisiaj powiedzieć, czym się dzielą, jak to się zmienia. Ja nie potrafię nie jeździć i nie oglądać wystaw, nie przywozić katalogów. Od jakiegoś czasu podglądam też świadomie inne instytucje na Zachodzie, jak one sobie radzą, jak aranżują sale i układają programy. Druga kwestia, to chyba łatwiej jest mi zrozumieć artystów i procesy wewnętrzne, które nimi kierują. Ja nigdy nie patrzę na te zjawiska jak urzędnik. Cieszy mnie spotykanie wyjątkowych osobowości, jakimi są artyści.

Być może praca administracyjna, kierowanie instytucją, to nie jest moja najlepsza strona, ale radzę sobie w miarę przyzwoicie. Fakt, że jestem po mat-fizie pomaga mi w radzeniu sobie z ekstremami w finansach. Ale czasami, kiedy porównuję się z innymi dyrektorkami galerii w Polsce to wiem, że może trochę odstaję, bo unikam „zdystansowanego stylu”, który coraz silniej wdziera się do instytucji. Pewnie to jest nieuniknione, ale nasza wrażliwość jest naszą siłą.

Chciałem zapytać o decyzję, która, jak można się zorientować, była w Kaliszu żywo dyskutowana – o nadanie kaliskiemu BWA imienia Jana Tarasina. Artysta pochodził z Kalisza, ale studiował w Krakowie i mieszkał potem, i uczył w Warszawie. Czy ta decyzja wpływa w istotny sposób na funkcjonowanie instytucji?

1926 rok był szczególnym rokiem dla Kalisza, ponieważ wtedy urodzili się Jan Tarasin i Alina Szapocznikow. Ich losy zdominowane przez wojnę były bardzo trudne, a związki z miastem krótkie i naznaczone bolesnymi rozstaniami. Alina Szapocznikow po wojnie tylko raz odwiedziła Kalisz wraz z matką. Jan Tarasin pojawiał się częściej choć kontakty te były bardzo dyskretne. Jako profesor, dziekan i rektor warszawskiej ASP Jan Tarasin był zapraszany przez środowisko kaliskich artystów i dyrektora BWA Marka Rozparę na galeryjne plenery. Tak zawiązywały się przyjaźnie ponieważ artysta miał w sobie dużo przychylności dla Kalisza i wspierał wiele uzdolnionych malarek i malarzy. Ze szczerego podziwu i ze wzajemnego szacunku zrodziła się w pewnym momencie inicjatywa aby kaliskiemu BWA nadać charakter i wybrać patrona – Jana Tarasina [sam artysta przez wiele lat nie godził się na to]. Z punktu widzenia instytucji ma to zarówno swoje plusy jak i minusy. Galeria miejska powinna mieć program, który nie jest naznaczony osobowością jednego artysty, po to, aby nie tworzyć sztucznych i wymuszonych porównań: Jan Tarasin, Alina Szapocznikow, Tadeusz Kulisiewicz czy może wspaniały Jerzy Jarnuszkiewicz, także urodzony w Kaliszu. Tytułowanie galerii miejskiej imieniem jednego artysty i zobowiązanie do promowania jego twórczości jest ważną „nutą”, ale nie powinna być jedyną, dominującą. Ze względu na uniwersalność twórczości Jana Tarasina mój stosunek do patrona jest bardzo pozytywny. Jest raczej zobowiązaniem mentalnym niż chęcią stworzenia dedykowanej izby pamięci niczym Żelazowa Wola. Przyznam jednak, że zdarza się, że goście z Polski odwiedzający Kalisz spodziewają się, że zobaczą tu mnóstwo prac Tarasina.

Może powinni przeczytać, że to jest imienia Tarasina [śmiech].

Tak. Ale zdarzają nam się takie rozmowy. Wracając do tematu, myślę, że mając takiego patrona jesteśmy zobowiązani do pracy na poziomie „warszawskim”, ogólnopolskim. Jest to istotne na poziomie kształtowania polityki kulturalnej miasta. Miewam jednak wrażenie, że trochę za mało podejmujemy działań w tym kierunku. Chciałabym, żeby tu w Kaliszu znajdowało się choćby cyfrowe archiwum prac artysty, żeby ludzie mogli uzyskać wszystkie możliwe informacje na temat jego twórczości. Powinniśmy mieć wspaniałą, reprezentatywną kolekcję prac Jana Tarasina. Stąd powinny wychodzić inicjatywy badań, konferencji, sympozjów, także międzynarodowych. Cały czas czekam: kiedy w Warszawie znajdzie się odważny kurator/ka, który zaproponuje piękną wystawę Tarasina w Tate Modern, a my go wesprzemy. Była już Abakanowicz, czekam na Tarasina. Na razie kaliska instytucja nie została odpowiednio przygotowana do zadań na miarę talentu patrona, są jednak dobre perspektywy by to zmienić.

Wydaje mi się, że w Polsce mało jest instytucji, które biorą na siebie odpowiedzialność kompleksowego zajęcia się jakimś artystą/ką.

Tak. Raz, że w Polsce instytucje są niedofinansowane, dwa my Polacy nie doceniamy swojego potencjału kulturowego i nie potrafimy odpowiednio promować i budować tego kapitału. My się tego uczymy i nauczymy. Trochę to jeszcze potrwa. Weźmy przykład z Bilbao. Genialny Frank Gehry, dzięki któremu żyje całe miasto. Kilka odważnych, genialnych ruchów…

Nie wiem czy Pani czyta oceny na Google’u. Jesteście Państwo wysoko oceniani. Gratuluję, macie Państwo 4,9/5 gwiazdek [śmiech]. Domyślam się, że Pani jako dyrektorka instytucji może nie zajmuje się sprawdzeniem tego cały czas. Znalazłem tam frazę, która mi się spodobała: „Sztuka współczesna ma tam swój przytulny dom”. Pojawiają się opinie o ambitnym programie i o tym, że jest to rozwojowe miejsce. Parokrotnie pojawia się też opinia, że jest to miejsce z uprzejmymi pracownikami, gotowymi wszystko tłumaczyć. Chciałem zapytać czy to jest taki traf czy kwestia jakiegoś świadomego działania, które każe się skupić na publiczności w taki sposób?

Dziękuję, że Pan tam zajrzał. Nie przypominam sobie momentu, żebym jakoś specjalnie śledziła te wpisy. Natomiast mam wrażenie, że artyści, kiedy tu przyjeżdżają są zaskoczeni tym, w jaki sposób są goszczeni, tym że my się naprawdę cieszymy, że możemy z nimi współpracować i tym, że dostosowujemy godziny naszej pracy do ich możliwości. Mam tutaj naprawdę fantastyczną ekipę pracowników. Ludzie, którzy tu pracują, robią to z pasji, z zaangażowaniem i z sercem. Odkąd pamiętam, zawsze tak było. Artyści to sobie cenią, zauważają to. Jeśli chodzi o publiczność to ona jest dla nas równie ważna. Od samego początku, tworząc zespół kierowałam się przeświadczeniem, że muszą to być osoby lubiące kontakt z ludźmi. Nasza galeria to niewielka instytucja, w której pracuje osiem osób. Ta ograniczona przestrzeń generuje potrzebę wielkiej życzliwości i wyrozumiałości. Jako zespół szanujemy się, w ramach pracy i godzin, które na nią poświęcamy pamiętając, że instytucje kultury są miejscem spotkań. W momencie, kiedy ktoś wchodzi do naszej galerii, moi pracownicy mają obowiązek podejść i zapytać: czy ktoś sobie życzy, żeby coś opowiedzieć o wystawie, wskazują foldery. My jesteśmy w gotowości, do dyspozycji, będąc w biurze. Sam układ biura, które jest otwarte na salę wystawienniczą, powoduje że ludzie mają także większą śmiałość do rozpoczęcia rozmowy z pracownikami. Więc jest to dosyć dobra, komfortowa sytuacja. Dbamy o naszych gości i zależy nam na tym, by dobrze się tu czuli.

Przeczytałem na stronie misję galerii. Zwróciło moją uwagę, że to jest przystępne i proste, i że z trzech akapitów ostatni jest poświęcony właśnie publiczności. Odnosząc się do tej misji, chciałem Panią zapytać na czym polega „pobudzanie etycznej wrażliwości publiczności”?

Misja przekłada się na program i dobór wystaw, na wybór problemów, o których potem dyskutujemy w trakcie spotkań. W propozycjach jakie artyści przesyłają do Galerii, w ich portfoliach, odnaleźć można wiele ciekawych światów wraz z listą licznych dokonań, nagród i wyróżnień. W Galerii Tarasina 80% wystaw dotyczy bardziej problemu, o którym chcemy mówić, na który uwrażliwiamy naszą publiczność niż wielkość artysty i ilość jego dokonań. Świetnie to można było uchwycić na wystawie fotografii Michała Szlagi „Stocznia”, kiedy on, jako młody chłopak fotografował to, co działo się w stoczni, dokumentując jej przemiany…

Czy mówi Pani o wystawie, której towarzyszył pokaz pracy Sebastião Salgado?

Tak. Równolegle, zestawiliśmy Szlagę z Salgado, z fotografią z cyklu „Serra Pelada/ Kopalnia Złota”, ukazującą mozół pracy – jedyna chyba wtedy praca Salgado, którą można było wypożyczyć z muzeum. Chodziło o to, aby pokazać trud człowieka i wartość ciężkiej pracy, ale też trud pracy artysty, który na potrzeby społeczne wykonuje pewną dokumentację zjawisk i zmian [społecznych]. I tu nie chodziło o piękno tych fotografii tylko wartości, które przyświecały całemu projektowi Michała Szlagi. W sensie etycznym można więc zaryzykować stwierdzenie, że poszukujemy głębszych prawd, nie tylko estetycznych przeżyć, prawdziwych powodów artystycznego zaangażowania. Podobnie działo się w przypadku wystawy Joanny Rajkowskiej, „Rhizopolis”. Podziemny świat korzeni uzmysławia nam w swojej potędze, że drzewa są osobami, i że powinniśmy tak je traktować. Nasze istnienie zależy od odrobienia lekcji empatii i współzależności od „tych innych” osób.

Przestrzeń wspólna to także wychodzenie instytucji w przestrzeń publiczną. Przy okazji „A-Kumulacji” podejmujemy interwencje w mieście aby zapraszać osoby niezainteresowane sztuką do refleksji chociażby w obszarze ekologii. W czasie pandemii, kiedy instytucje były zamknięte, na Głównym Rynku w Kaliszu pod ratuszem prezentowaliśmy reprodukcję pracy Teresy Murak „Rzeźba dla Ziemi (Równowaga balansu)”. Ta praca z lat 70-tych, charakterystyczna dla land artu, była zaangażowaną wypowiedzią artystki, która podjęła się bezkompromisowej pracy, zdając się na siłę i sprawczość własnego ciała.

Czym dla Galerii Tarasina był czas pandemii, jak Państwo jako instytucja przez niego przebrnęliście?

To był czas, który wygraliśmy. Instytucje kultury nieco zamarły, wszyscy żyliśmy w niepewności dotyczącej tego, jak mamy funkcjonować. Zawsze będę podkreślała ogromną rolę Hani Wróblewskiej, która była wtedy dyrektorką Zachęty, i która dbała o całą sieć [chodzi o rozsiane po całej Polsce Biura Wystaw Artystycznych – przyp. red.] informując nas na bieżąco o tym, w jaki sposób możemy działać i jak mamy sobie radzić. To dotyczyło praktycznych kwestii rozporządzeń, jakie były publikowane, a które przekładały się przecież na funkcjonowanie wielu ludzi. W jednym, małym biurze musieliśmy wyznaczyć sobie dyżury, podzielić pracę na zadania zdalne i biurowe, znaleźć nowe sposoby komunikacji ze sobą i z publicznością. Z ogromnym żalem w pierwszym okresie pandemii musieliśmy zamknąć zjawiskową wystawę „Dziennik Minotaura 2020” Andrzeja Bednarczyka. Cała galeria, niczym jaskinia, włącznie z zabytkowym sklepieniem sufitu była wyklejona autorskim rysunkiem-komiksem. Po niecałych dwóch tygodniach od jej otwarcia musieliśmy przejść na działalność w świecie wirtualnym. Ponieważ wszyscy byliśmy zamknięci w swoich domach, Andrzej Bednarczyk zaproponował, że będzie pisał „listy Minotaura do zakażonych”. Trzy razy w tygodniu, na stronie www galerii i na jej Facebooku, ukazywały się nowe rysunki wraz z nowymi tekstami profesora. Niesamowita historia! W sumie powstało ponad 240 listów, z których udało się przygotować wydawnictwo –art book– z wykorzystaniem technologii rozszerzonej rzeczywistości. Dzięki inicjatywie Andrzeja Bednarczyka publiczność miała szansę na stały i bezpośredni kontakt z „zawartością” kłębiących się na wystawie myśli autora, w przestrzeni intermedialnej. Dziś pozostało nam unikatowe wydawnictwo, artystyczny zapis tego czasu.

W czasie pandemii rozpoczęliśmy produkować wernisaże online. Krótkie filmiki, które na początku, w każdej instytucji wyglądały podobnie: stał artysta i dyrektor, którzy na sztywno mówili po kilka zdań. Wszyscy się uczyliśmy. Ale potem przeszliśmy do proponowania form nieco bardziej artystycznych, dobierając do charakteru wystawy formę wideo i sposób jej prezentowania. Z tego powstały bardzo ciekawe, krótkie filmiki, które kolekcjonujemy na naszym Youtube’ie. One cieszyły się dużą popularnością dlatego zakończyliśmy ich produkcję dopiero w grudniu zeszłego roku. I to też tylko dlatego, że stworzyliśmy darmową aplikację mobilną i teraz proponujemy informacje o naszych wydarzeniach prosto na telefon.

W czasie pandemii postanowiliśmy też nakręcić sześć odcinków „Tarasin movie”, naszego mini serialu poświęconego historii galerii i ludziom, którzy ją tworzyli. W ten sposób co kilka tygodni publikowaliśmy kolejny odcinek zaskakując odbiorców. Nie przestaliśmy też organizować kolejnych edycji konkursów i w miarę na bieżąco organizowaliśmy zaplanowane wystawy. Na wspomnianym patio powstała „Zielona Strefa” siłą naszych pracowniczych inwencji i z pomocą partnerów galerii. Myśmy ten czas wygrali – publiczność przychodziła, Zielona Strefa przyciągała swoim urokiem na kolejne spotkania. Muszę też podkreślić, że wszyscy pracownicy woleli dyżurować w galerii, niż siedzieć na zdalnej pracy w domu. To miało ogromny wpływ na jakość naszych wydarzeń i spotkań. To tutaj tkwi moc naszej Galerii – lubimy tu pracować.

Pani wspomniała Hannę Wróblewską, chciałbym jeszcze o to zapytać dla rozjaśnienia. Ona była wówczas dyrektorką Zachęty czyli, można tak powiedzieć, warszawskiego BWA…

Tak, bo Zachęta była pierwotnie „matką” całej sieci.

Właśnie, czy pozostał jakiś związek między tymi instytucjami, bo nie wiem o tym, zaciekawiło mnie to?

Oficjalnie nie ma związku formalnego, ponieważ w czasie, kiedy nastąpił podział na instytucje samorządowe finansowanie przez miasta i powiaty sieć BWA rozpadła się. Natomiast miarą siły związków, jakie między tymi galeriami wytworzyły się przez kilkadziesiąt lat, są relacje osobiste dyrektorów i pracowników instytucji, którzy spotykają się raz w roku w wyznaczonym mieście.

Ciekawe!

Tak. Jedna lub dwie instytucje organizują zjazd dając nam możliwość spotkania się z artystami i ze sobą, dzielenia się różnymi praktykami i dyskutowania o problemach środowiska. W czasie pandemii „sieć” służyła sobie pomocą i wsparciem.

Ale dyrektorka albo dyrektor Zachęty nie czują się papieżem sieci [śmiech]?

No, myślę, że Hania Wróblewska nigdy by tak siebie nie kreowała. Charakter tych kontaktów był bardzo partnerski i wspierający młode osoby w ekipie dyrektorów. Na wszystkich zjazdach, na których udało mi się być, w Gdańsku, Warszawie, Bydgoszczy, Bielsku–Białej czułam się bardzo dobrze.

To ciekawe, że mimo formalnego rozpadu tej sieci BWA, te związki się zachowały. Chciałem zapytać o logo galerii, do czego ono się odnosi i co komunikuje?

Narrację, którą chcieliśmy zbudować poprzez logo można zawrzeć w trzech najważniejszych kwestiach: to otwartość na nowe trendy nawiązująca do przestrzeni architektonicznej o charakterystycznych sklepieniach, użycie minimalistycznego języka, związanego z twórczością Tarasina, ale też otwarty społeczny wymiar naszych inicjatyw. Jestem przekonana, że w tej przestrzeni projekt Teresy Starzec i Alicji Bielawskiej [wystawa „Ćwiczenia z uważności”, realizowana w ramach Programu Dotacyjnego Artystyczna Podróż Hestii – przyp. red.] niesamowicie się sprawdzi. Wszystkie trzy postulaty mają odzwierciedlenie w wartościach jakie niesie ten projekt – praca z przestrzenią, uważny i medytacyjny charakter postrzegania życia, i tego co nas w nim spotyka oraz umiejętność zamykania refleksji w minimalistycznych, ulotnych formach obrazów i obiektów. Więc podsumowując, logo nawiązuje do otwartości, do przestrzeni i do minimalnego języka naszej komunikacji, minimalnego we wszystkich formach.

Pani Joanno, w 2017 roku po raz pierwszy zebrała się rada artystyczno-programowa, chciałem zapytać jaka jest rola tego ciała.

Co do zasady, zgodnie z ustawą, takie rady powinny funkcjonować w instytucjach kultury a statut galerii określa ich rolę i zadania. Od początku bardzo mi zależało na tym, aby powołać radę artystyczno-programową. Nim zaczęłam pisać koncepcję funkcjonowania tej instytucji, myślałam kogo chciałabym do takiej rady zaprosić. Kto swoją mądrością i doświadczeniem byłby w stanie mnie wesprzeć i w jakim zakresie. Poprosiłam o wsparcie i włączenie się do pracy w radzie artystyczno-programowej panią profesor Katarzynę Józefowicz, artystkę sztuk wizualnych związaną z Gdańskiem, laureatkę Paszportu Polityki i człowieka o cenionej przeze mnie mądrości i wewnętrznej sprawiedliwości. Do dziś jest moim mentorem i wsparciem. Drugą osobą, którą poznałam w Gdańsku, w czasie gdy tam mieszkałam, i którą zaprosiłam do współpracy była Małgorzata Paszylka-Glaza, Kurator Oddziału Sztuki Nowoczesnej Muzeum Narodowego w Gdańsku. Wspiera mnie w praktykach funkcjonowania instytucji i sprawach pracowniczych. Profesor Szymon Wróbel kierownik Laboratorium Katedry Techno-Humanistyki na wydziale Artes Liberales UW dba o naukowy wymiar naszych wybranych projektów. Wydział Kultury Urzędu Miasta reprezentuje pani Anna Woźniak specjalizująca się w konserwacji i rewitalizacji starówki kaliskiej. Nie wyobrażałam sobie też działania galerii bez wsparcia biznesu. Dlatego w składzie rady pracują – mecenas sztuki i deweloper, kolekcjoner sztuki i przedsiębiorca, prezesi firm i dyrektorzy. Honorowe miejsce przysługuje także Jakubowi Tarasinowi, synowi artysty.

W internecie można znaleźć wywiad z Panią, z 2009 roku, w którym mówi Pani, że chciałaby zbliżyć ze sobą światy edukacji, biznesu i sztuki. Rozumiem więc, że ta rada jest, po latach, możliwością zrealizowania tego pomysłu.

Takim dobrym krokiem w tym kierunku, tak.

Czy sytuacja na świecie, ostatnich paru lat, przyniosła ze sobą nowe pytania nam wszystkim i Pani jako osobie kierującej galerią? Czy bardziej potrzebujemy sztuki z jej umiejętnością mówienia o świecie?

Bezsprzecznie tak. Chyba najwyraźniej pokazała nam to pandemia, kiedy ludzie zrozumieli jak bardzo potrzebują kontaktu z drugim człowiekiem. Że wspólne spotykanie się, wykonanie nawet jakichś drobnych prac, dzielenie się doświadczeniami w otwartej i tolerancyjnej przestrzeni jest nam ogromnie potrzebne. Nasz projekt Laboratorium Sztuki proponuje warsztaty zdolnym dzieciakom, ale mamy też grupy 40+, gdzie przychodzą dojrzałe osoby i wspólnie tworzą prace. To nie zawsze ma na celu stworzenie ambitnego, artystycznego dzieła ale najważniejszą wartością staje się sam proces, wykonywanie wspólnej pracy, dyskusja, rozmowa… To jest bardzo prosta wskazówka, na pewno nie wyczerpująca całego tematu.

Nie. To jest bardzo dobra odpowiedź.

Wydaje mi się, że chodzi o taką naturalną potrzebę spotkania i wspólnej pracy, zrobienia razem czegoś dla dobra innych ludzi, tworzenia. Inna rzecz: my od wielu lat prowadzimy projekty ekologiczne z dzieciakami, realizujemy zielone szkoły, wyjeżdżaliśmy do pobliskiego Gołuchowa. Gołuchów to jest taki zespół pałacowo-parkowy…

Wiem, bo studiowałem historię sztuki.

Świetnie. Zamek w Gołuchowie jest oddziałem Muzeum Narodowego w Poznaniu, ale zaraz obok znajduje się Ośrodek Kultury Leśnej i Muzeum Leśnictwa. Jeśli uda nam się uzyskać zewnętrzne dofinansowanie prowadzimy tam warsztaty artystyczno-ekologiczne dla dzieciaków i dla młodzieży zapraszając artystów z całej Polski. Artur Żmijewski realizował tam świetne instalacje-interwencje w przestrzeni parku wraz z uczestnikami warsztatów. Dwie edycje Zielonej Sztuki poświęcone była sztuce ziemi. Udało nam się zaprosić młodzież z Ukrainy, z Kamieńca Podolskiego. Wspólnie dyskutowaliśmy o naszej tożsamości, o Ziemi, o jej bogactwach. W czasie pandemii pracownicy z OKL i Muzeum Leśnictwa odwiedzali nas także w galerii i prowadzili u nas warsztaty.

Zajmuje nas też kwestia rzek. Wraz z lokalnymi aktywistami prowadzimy warsztaty fotograficzne dla dzieci i młodzieży aby podnieść ich świadomość jak ważnym zasobem naturalnym są dzikie rzeki. Odwiedziła nas dwukrotnie Cecylia Malik i wspólnie oglądaliśmy w galerii film „Siostry rzeki”. Mam wrażenie, że młode pokolenie jest dużo bardziej świadome zagrożeń i wyzwań, jakie stawiają przed nimi zmiany klimatu. Czytają o kryzysie klimatycznym, doskonale wiedzą, że konsekwencje braku działań będą dotyczyły przede wszystkim ich samych. W ramach letniego cyklu „Kina na sztuki” prezentujemy dużej publiczności, filmy dokumentalne z festiwiali Docs Against Gravity związane z ekologią: „Antropocen”, „Rzeka”, „Ale piękne”. Te obrazy poruszają ludzi i każą im się głęboko zastanowić. Tak więc myślę, że działamy cały czas w obszarze aktualnych wyzwań.

Wojna w Ukrainie zmieniła bardzo wiele. W Kaliszu w filii UAM studiuje kilkadziesiąt studentów z Ukrainy, z Lwowskiej Szkoły Drukarstwa. Ta grupa młodzieży często bezpośrednio doświadczyła skutków wojny, lub też martwi się o swoje rodziny. W czerwcu ubiegłego roku w ramach projektu „Postój ze Sztuką” prezentowaliśmy wzruszającą pracę ukraińskiej artystki Yunny Honczar „Eternity”, upamiętniającą zmarłą we Lwowie na skutek pandemii — koleżankę. Tragedie rozgrywają się bardzo blisko nas, nie są już tylko medialnymi newsami. Staram się aby w galerii znalazła się także przestrzeń dla tych trudnych doświadczeń i towarzyszących im emocji. ERGO Hestia zaproponowała w zeszłym roku projekt, „Marzenia mamy” dedykowany najmłodszym ofiarom przymusowych imigracji z Ukrainy do Polski. Jego celem była pomoc w integracji dzieci w oparciu o warsztaty artystyczne. Zaproszone dzieciaki szalały u nas w „Zielonej Strefie”, którą wtedy najmocniej doceniliśmy. Angażowali się wszyscy pracownicy, a nasz pan Jacek [Różański, pracownik Galerii Tarasina, zajmujący się organizacją wydarzeń i promocją – przyp. red.] grał w badminton i w inne gry ruchowe, żeby wspomóc kontakt emocjonalny, potrzebny dzieciom. Przestrzeń sztuki rozumiana jako pole międzyludzkiej wrażliwości ma szansę zmienić wiele trudnych chwil w uśmiech…

To jest coś dobrego, co można zrobić.

Tak. Naturalnego. Dosyć wzruszające było spotkanie dzieci z warsztatów „Marzenia Mamy” z dyrektorem ERGO Hestii w Kaliszu. Z wdzięczności za warsztaty i pobyt w galerii dzieci przygotowały specjalną piosenkę i tort dla pana dyrektora. Bardzo im zależało, żeby też coś dać od siebie. Oj niejedna łza się wtedy zakręciła. To było bardzo potrzebne działanie i cieszymy się, że mogliśmy uczestniczyć w tym projekcie.

Jeżeli chodzi o edukację w Galerii Tarasina to rozumiem, że głównym miejsce jest „Laboratorium Sztuki”.

Pod tym hasłem kryje się wiele naszych działań. Przede wszystkim to cykl warsztatów, które trwają 10 miesięcy. Adresujemy je do pięciu grup wiekowych, od 8 roku życia aż po grupy dorosłych 40+. W ramach sobotnich spotkań „Daj plamę” prowadzimy warsztaty rodzinne. Każdej wystawie towarzyszy program edukacyjny, z którego mogą skorzystać szkoły lub inne zorganizowane grupy. W ramach Dnia Dziecka organizujemy artystyczne warsztaty dla dzieci, na które zapraszamy artystów z całej Polski.

Nie mówiłam o tym wcześniej, ale na naszych zaproszeniach [na wernisaże wystaw – red.] zawsze, poza godziną 19-tą jest zaproszenie na spotkanie autorskie o godzinie 20-tej. Spotkania te mają bardzo różny charakter. Wychodzę z założenia, że jeśli człowiek we czwartek przyjdzie na wernisaż, bo zdecydował się ten wieczór spędzić w galerii to on chce spotkać artystę, obejrzeć wystawę, ale chce się też czegoś dowiedzieć. Więc zawsze o godzinie 20-tej mamy jakąś konkretną propozycję. Albo są to oprowadzania autorskie, albo siedzimy i dyskutujemy z artystą, albo kurator opowiada o wystawie, albo uczestniczymy w performansie.

Super pomysł.

Artyści na początku nie dowierzają i mówią: „Nie, nie, Joanna, wszyscy wypiją lampkę wina i sobie pójdą”. A tu nic z tego. Pamiętam, że Wojciech Zamiara w lutym zeszłego roku o 20-tej zaprosił wszystkich na wspólny performans. Mimo upływu czasu publiczność i tak chciała, żeby kuratorka Jola Woszczenko opowiedziała o każdej pracy video i wszyscy z nią szli po sali i słuchali. Nasza publiczność jest już do tego przyzwyczajona i myślę, że byłaby bardzo zawiedziona gdyby ktoś zrezygnował ze spotkania.

Przyglądając się Państwa działalności odniosłem wrażenie, że Pani bierze konkursy, które się w Kaliszu odbywały, te lokalne, i nadaje im taką formułę, żeby też wpuszczać świat z zewnątrz.

Tak, to prawda. Jeśli chodzi o „Salony kaliskie”, odbywały się one cyklicznie w Kaliszu — tak, jak konkursy w większości miast powiatowych — dyrektorzy instytucji nominowali artystów, wysyłając im zaproszenia do udziału w przeglądach. Stałe grono artystów i przewidywalny efekt prezentacji powodowały marazm środowiska. Osoby młode, zdolne, które ukończyły akademie sztuk pięknych miały niewielkie szanse na prezentację prac w rodzinnym mieście. To nie wynikało z niczyjej niechęci, ale po prostu nie było odpowiednich „narzędzi”. W miejsce „Salonów kaliskich” zostały powołane „A-Kumulacje. Kaliskie Biennale Sztuki” działające w formule open call, z profesjonalnym jury. Pierwsza edycja okazała się sukcesem, była odpowiedzią na narastającą potrzebę zmian. Oczywiście były też pewne opory środowiska. Część profesorów i kadry uczelnianej przestała brać udział w konkursie. Inna część z kolei świetnie się w tym odnalazła. Drugą zmianą było powołanie kuratora biennale, który jest osobą z zewnątrz i który buduje program – wydarzenia towarzyszące. Po czasie uważam, że to był strzał w dziesiątkę. Współpracowaliśmy przy tym projekcie z takimi osobami kuratorskimi jak: Michał Knychaus, Przemek Sowiński z galerii Łęctwo w Poznaniu, Kinga Popiela, ostatnio Daniel Szwed z Dagny Szwed. Wszyscy oni stworzyli świetne wydarzenia towarzyszące, ale też ciekawe wystawy konkursowe. Na marginesie powiem Panu, troszkę żartem, że jak zobaczyłam „Pejzaż malarstwa polskiego” w Zachęcie to pomyślałam: „O Boże, to kaliskie A-Kumulacje są lepsze”, my byśmy takich rzeczy nie puścili. Weszłam i wyszłam.

[śmiech] No tak, ta wystawa ma szerokie grono miłośników.

[śmiech] No nic, przy takich projektach wyraźnie widać na czym polega praca kuratora.

Czy mogłaby Pani powiedzieć coś o konkursie „Próba”?

Ponieważ Kalisz docenia artystów, którzy odnoszą sukcesy w świecie sztuki, ważni byli i Kulisiewicz i Tarasin. W 1986 roku, po otwarciu BWA powołano I Międzynarodowe Triennale Rysunku pod patronatem Tadeusza Kulisiewicza. Przeprowadzono je raz, jeden jedyny. Nie udało się w późniejszych latach kontynuować tego przedsięwzięcia. W momencie zmiany nazwy Galerii jej dyrektor, p. Marek Rozpara, postanowił powołać Kaliskie Biennale Grafiki i Rysunku „Próba” czyniąc jego mottem słowa Jana Tarasina. W tej formule odbyły się dwie udane edycje. Myśląc o kolejnych edycjach „Próby” –trzeciej, czwartej– pomyślałam, że Kalisz nie ma szans konkurować ze świetnymi konkursami graficznymi w Katowicach czy rysunkowymi we Wrocławiu i Lubaczowie. Uznałam, że musimy znaleźć jakąś inną formułę, która nas wyróżni. A ponieważ zaglądam do „Zeszytów” Tarasina i znam jego teksty, pomyślałam, że ryzykowną ale ciekawą drogą może być eksperyment, rozumiany jako wyjście ze strefy komfortu własnych praktyk artystycznych, próba pokonania materii lub wewnętrznej granicy, tworzenie rzeczy unikatowych. To jest konkurs otwarty na działania interdyscyplinarne, które nie muszą zamykać się w jednym dziele ale powinny być zgłaszane jako spójny projekt. Wysyłając zaproszenia w formule międzynarodowej staramy się także popularyzować twórczość i myśl Jana Tarasina.

Czym jest „Postój ze sztuką”?

To projekt realizowany w przestrzeni miejskiej. Na siedmiu przystankach autobusowych w centrum miasta — w witrynach — prezentujemy dzieła sztuki. Nie reklamy, nie plakaty, ale dzieła sztuki.

Czym jest Galeria Pulsar?

To jest ta mniejsza przestrzeń w Galerii Tarasina, (26 m. kw.), w której czasem mamy zupełnie osobne wystawy, a czasem pokazy korespondujące z główną salą.

Jeżeli kuratorka albo kurator zajmują się tą główną przestrzenią to inna osoba zajmuje się przestrzenią Galerii Pulsar?

Tak, zdarza się, że to jest zupełnie inna osoba. Nieraz jest to kurator lub artysta ze swoją własną prezentacją, czasem jest to wcześniej wybrana praca wideo. Czasami jest to pokłosie konkursu „Próba 2020” w formie slideshow prac, które zostały nadesłane w wersji cyfrowej na nasz przegląd. Bywa, że pojawiają się tam instalacje, które angażują tę przestrzeń w jakiś zupełnie nowy sposób. Zdarzyły się prezentacje art booków, fotografii, rzeźb i innych obiektów. Pulsar pulsuje swoim własnym rytmem.

Czy zawsze to ma charakter dialogu między tymi dwiema przestrzeniami czy też tego związku może w ogóle nie być?

Bardzo rzadko się zdarza, żeby tego związku nie było.

Bardzo podoba mi się to kontrapunktowanie. Czy może Pani jeszcze coś powiedzieć o projekcie „Kino na sztuki”?

To przede wszystkim letnie seanse filmów dokumentalnych w Zielonej Strefie. Inspirujemy się festiwalami Millennium Docs Against Gravity i Nowe Horyzonty — wybierając filmy, które albo dotyczą problemów społecznych, albo świata sztuki.

I ostatnie pytanie: jaką sztukę Pani ma u siebie w gabinecie?

Głównie dużą ponieważ nie mamy magazynu. Prace, które trudno powiesić gdzie indziej, wiszą u mnie. Ta, która jest za mną to pokłosie rezydencji Pawła Althamera i Artura Żmijewskiego czyli „Polska Szkoła Kolażu”. Mam dwie ogromne prace z tych działań.

Rozmawiał Marek Wasilewicz

Przejdź do paska narzędzi